środa, 6 lutego 2013

Powitanie i zapoznanie



***

  Z lotniska (ok. 22:00 czasu lokalnego) przyjechaliśmy taksówką do domu Ketuta, w którym to znajdowała się siedziba organizacji. Na miejscu było czworo Japończyków  opuszczających Indonezję nazajutrz oraz Holender -Mark i Dunka imieniem Met, którzy właśnie przylecieli na wolontariat. Posiedziałem z nimi pół godzinki (tak z grzeczności), po czym padłem jak zabity. W końcu - upragniony sen... oj jak dobrze... aż tu nagle drrrrynn 4:00 rano - pobudka! - śpiewy z meczetu (jeśli można to nazwać śpiewami). I tak przez dobrych kilkanaście minut. Ciężko było zasnąć ponownie. A o 8 zbiórka na śniadanie i szkolenie.

          Już od samego rana temperatura wynosiła ok 30 stopni (zimny prysznic dwa razy dziennie nie wystarcza). Pożegnaliśmy się z Japończykami - "Konishuła".. nie.. to chyba oznacza dzień dobry.. nie ważne, w każdym bądź razie pożegnaliśmy ich, zjedliśmy śniadanie (jak na początek nie najlepiej - indonezyjska odmiana zupki chińskiej) i zaczęliśmy szkolenie wprowadzające nas w projekt. W międzyczasie zaczęło przychodzić coraz więcej pracowników fundacji. Ehh ciężko spamiętać te wszystkie imiona: Eko, Sigit, Dija... powolutku..
Obiad był już znacznie lepszy - pierwszy prawdziwy, tradycyjny indonezyjski posiłek u lokalnej rodziny. Zdecydowanie czuć było, że to nie europejskie jedzenie.. przyzwyczaję się;)

          Szkolenie skończyliśmy ok. 5 po południu (w Polsce - 11:00 rano). Było tak duszno i gorąco, że nie byłem w stanie przyswoić więcej wiedzy o indonezyjskich zwyczajach.
Pierwszy raz skorzystałem z tutejszej toalety, w sumie to nie miałem wyboru.. ( dla ciekawych - możecie poczytać w internecie jak to się robi w Indonezji i większości krajów muzułmańskich)
         Kolacja natomiast to była już petarda - "niebo w gębie". Ketut zabrał nas do japońskiej restauracji, gdzie mogliśmy próbować wszystkiego do woli (all you can eat), a było tego sporo: kilka rodzajów sushi, ryb, mięsa, owoców morza, jakieś dziwne grzybki (teraz już się pewnie domyślacie, dlaczego piszę takie głupoty) i sporo innych, obcych mi potraw. Po uczcie ledwo wstaliśmy od stołu.


No to może pierwsze zdjęcia:


Od lewej: Met, jakiś białas, Ketut, Mark.

***


2 komentarze: