środa, 6 lutego 2013

Lot


***

Data wylotu była z góry ustalona -  4 lutego 2013 r. Im bliżej tego dnia , tym bardziej się stresowałem. Wszystko to się kumulowało aż w końcu nastąpił ów 4 luty... Mroźny poranek a za oknem szara, polska zima... "I pomyśleć, że za kilkadziesiąt godzin pot po mnie będzie spływał."
         Na lotnisko do Warszawy odwiózł mnie brat. Przez drogę starałem się zaadoptować z myślą, że lecę na drugi koniec globu. Na lotnisku zadałem sobie jeszcze pytanie:
"Co ja wtu ogóle robię? Sam w tak odległym kraju... Indonezja!? O_o
WTF!", "Czy mi się coś z głową nie stało?"

***

        Po wejściu na pokład samolotu poczułem się nadzwyczaj spokojnie. "Stało się" pomyślałem. Teraz muszę się skupić i dotrzeć do celu. Powtarzałem sobie mądre słowa, które dostałem w smsie przed wylotem od przyjaciela (na pewno sam ich nie wymyślił) - "Odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj."

Trasa lotu: Warszawa-Doha (Katar)-Dżakarta-Semarang. Wg moich obliczeń podróż powinna trwać ok. 31 godzin. Jednak "mądry ja" nie wziąłem pod uwagę  zmiany czasu, gdzie różnica pomiędzy Dżakartą a Warszawą wynosi 6 godzin. Dopiero w samolocie uświadomiłem sobie, że łącznie z przesiadkami będę leciał 25 godzin. Na dobry tok myślenia sprowadzili mnie starsi Państwo, którzy siedzieli koło mnie. Lecieli tak samo jak ja, z Warszawy do Dżakarty, w odwiedziny do syna i jego indonezyjskiej żony, którym właśnie urodziło się dziecko. 
Przesiadka w Katarze trwała prawie 4 godziny. Na trasie z Doha do Dżakarty (9h) siedziałem koło gościa z Omanu. Na moją odpowiedź, że jestem z Polski on zapytał, jakie mamy tam zasoby, co jest siłą  napędzającą nasze PKB. On (jakieś dziwne miał imię) zaczął wymieniać, że Oman posiada ropę naftową, gaz... yyy co miałem mu powiedzieć.. wyngiel? Zwinnie przeszedłem na inny temat :))

W Dżakarcie po wyjściu z samolotu od razu dostałem w twarz gorącym, dusznym powietrzem ( w Polsce taka pogoda też czasem się zdarza, mniej więcej dwa-trzy dni w roku - w okolicach lipca ;)). Ciężko było nawet oddychać. 
Na lotnisku spotkałem marynarza z Chorwacji, który również leciał do Semarang. I tym oto sposobem zyskałem nowego towarzysza na resztę podróży.  Czekaliśmy 4 godziny na lot, który miał potrwać tylko godzinę. Standard samolotu narodowych linii lotniczych Indonezji o nazwie Garuda był widoczny gołym okiem w porównaniu z poprzednim w Qatar Airways. Ale dostałem słodką bułkę z tuńczykiem - więc nie mogę narzekać ;)

Według wskazówek, jakie otrzymałem mailowo, w Semarang miał odebrać mnie człowiek z organizacji Dejavato, pod warunkiem, że nie będzie padało, ponieważ fundacja posiada tylko skuter.. Swoją drogą zastanawiałem się jak na takim motorku zmieszczą się dwie osoby z dwoma całkiem sporymi bagażami. Nie musiałem długo nad tym rozmyślać, ponieważ w Semarang lało jak z cebra. To znaczyło tylko jedno... muszę dotrzeć do siedziby organizacji sam! "Yhy, no to ładnie" pomyślałem... nie znam ani miasta, ani zwyczajów, nawet nie umiem poprawnie adresu przeczytać. Ale jak już dotarłem tak daleko to dotrę jakoś i tam!". Pożegnałem się więc z ziomeczkiem z Chorwacji, zbierałem bagaże do taksówki gdy nagle usłyszałem za plecami: "Hello Artur". Okazało się, że przyjechał jednak po mnie prezes fundacji - Ketut... 
- Nie, nie skuterkiem, na bogato - taksówką.. :)

***


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz