***
Minęło już
kilka dobrych dni od poprzedniego wpisu. Nie miałem ostatnio czasu - od piątku goszczę dwóch gości z Polski: brat Łukasz i
przyjaciel Krzysiu z Gdańska. Wpadłem na pomysł,
że tym razem powierzę rolę napisania posta jednemu z nich (przyda się nowe flow). Krzysiu postanowił
podjąć się tego zadania. Tak więc poniżej przedstawiam jego relację i zdjęcia z
ich pierwszych dni pobytu w Indonezji…
Biorąc pod
uwagę, że jest to mój pierwszy post w życiu, zdaję sobie sprawę, że nie będzie
tak wykwintny jak reszta postów Artura, które tak długo są oczekiwane przez was
;) Jednakże otrzymując takie zadanie postaram się choć w połowie sprostać
oczekiwaniom czytelników i w dużym skrócie (aby nie zanudzać) opisać życie
dwóch nowych „Bule” w Indonezji ;)
Pozwolę
sobie ominąć opis naszej podróży z Polski do Surabaja, jedynie wspomnę o tym, że
przeżyliśmy dwa zdarzenia, których kompletnie nie oczekiwaliśmy. Pierwsze miało
miejsce w samolocie. Zostaliśmy poinformowani, że jednak nie lecimy
bezpośrednio z Amsterdamu do Dżakarty, a musimy zaliczyć przesiadkę w … Kuala
Lumpur (Malezja). Żałujcie, że nie widzieliście miny Łukasza jak się dowiedział
o tym. Kolejną dość mało sympatyczną informacją była wiadomość, że spóźniliśmy
się jakieś … 10 minut na ostatnią
odprawę lotu z Dżakarty do Surabaji o godz. 18:30. No cóż pozostało nam kupić bilet na godzinę
mocno poranną bo na 5:30 i czekać. Jednak nie ma tego złego co na dobre by nie wyszło.
Pomimo 9 h oczekiwania na lotnisku zaoszczędziliśmy
na tym jakieś 40$ od osoby. Oczywiście, nie muszę wspominać, że zaraz po
wylądowaniu zostaliśmy małą atrakcją turystyczną.. no i oczywiście potencjalną
możliwością zarobku dla miejscowych cwaniaczków.. Jak się okazało później
zostaliśmy dwa razy „oskubani” przez tutejszych, choć prawdopodobnie każdy
biały tak ma. Jesteś biały? Płacisz więcej! („ja nie zostałem oskubany”- przyp. red. Artura ;)
„Orzeł
wylądował”
Zaraz po
wylądowaniu zostaliśmy odebrani przez naszego gospodarza Artura i dwóch jego
indonezyjskich przyjaciół Pak Bidzika oraz Pak Nadih’iego
Bardzo szybko mogliśmy zobaczyć na własne oczy co to jest
jazda po ulicach miasta Surabaya. Jeśli ktoś myśli, że najdziwniejsze rzeczy dzieją
się w Rosji to zapraszam do Indonezji… mocno się zdziwicie. Każdy jeździ tu jak chce. Teraz rozumiem
czemu polisy ubezpieczeniowe o odpowiedzialności cywilnej nie obejmują tego
kraju.
Zanim
dojechaliśmy do wioski w obrębie Lamongan, gdzie mieszka Artur, zasmakowaliśmy
tradycyjnej kuchni w jednej z restauracji zwanych: „Warung”.
Warunki coś a’la lata 60’
XX wieku w Polsce. Jedzenie było bardzo dobre, szczególnie krewetki. Osobiście
uwielbiam je tak więc prawie trafili w moje podniebienie. Dlaczego prawie? Ponieważ były zbyt ostre.. Praktycznie nie ma
tu posiłku bez ostrych przypraw. Oczywiście nie obyło się bez ryżu ;) Tutaj ryż
to jak u nas chleb, ale to już wiecie po wcześniejszych postach.
„Kolejnych dwóch Bule w wiosce Kawistolegi”
Zostaliśmy
bardzo mile przywitani oraz oprowadzeni po wiosce przez tutejszych mieszkańców.
Na pytanie „skąd jesteście?” – odpowiadamy „Polandia”. Szybko otrzymujemy zwrot
„LEWANDOWSKI !!” Indonezyjczycy bardzo interesują się europejską piłką nożną, a
szczególnie Ligą Mistrzów. Lewandowski jest prawie tak samo popularny jak
Messi, po strzeleniu 4 bramek Realowi
Madryt. Brawo Lewy ;)
Wracając do jedzenia. Tak jak wcześniej pisałem większość potraw jest
bardzo ostra, więc trzeba uważać szczególnie na sosy, które miejscowi nazywają
„Sambel”.. Powodują, że tylko mleko może złagodzić palenie,
oczywiście dotyczy to przeważnie turystów takich jak my. Tutejsi już dawno mają
przepalony przełyk.
Właśnie
zostałem upomniany przez Artura bym się za mocno nie rozpisywał, ponieważ są
ciekawsze rzeczy, więc przechodzę bezpośrednio do nich.
„Surabaya”
Pierwszym
miejscem, do którego pojechaliśmy było miasto które wcześniej
przedstawiłem Surabaya. Ponad 4 milionowa stolica wschodniej Jawy z bardzo ciekawą
infrastrukturą, oraz jeszcze ciekawszymi mieszkańcami. Celem wycieczki był
event o nazwie „Aiesec Carnival” zorganizowany przez znajomych Artura z
organizacji studenckiej AIESEC. Miał on na celu rozpromowanie fundacji wśród
młodych ludzi, pokazanie w jaki sposób można zdobywać ciekawe, międzynarodowe
doświadczenie poprzez praktyki i staże za granicą. Podczas tego eventu mieliśmy
okazję obejrzeć kilka naprawdę ciekawych występów o charakterze kulturowym, indonezyjskie
tańce, sztuki walki oraz mały speech Artura, który opowiada o swoim projekcie w
Lamongan. Bardzo zgrabnie mu to wyszło ;) Oprócz niego wypowiadali się także
inni ludzie odbywający projekty w Indonezji, m.in. z Pakistanu, Burkina Faso,
Węgier, Angoli, Niemiec, Iraku.
Jawajski dramat
"Stand up ala Artur"
W trakcie
pobytu w Surabaji nie obyło się oczywiście od pozowania do zdjęć. Każdy w życiu
ma swoje 5 minut :) Jednakże te 5 minut
było dość mocno męczące. Na sam koniec wszyscy zgromadzeni w galerii odtańczyli
taniec a’la disco dance oraz odśpiewaliśmy złączeni w kółko piosenkę Michaela
Jacksona „We are the world”.
„ Egzaminy szkół podstawowych”
Kolejnego
dnia (już we wiosce- Kawistolegi) zostaliśmy zaproszeni na szkolne
wydarzenie związane z zakończeniem edukacji dla klas 6 podstawówki. Szybkie
wejście na główny plac wioski, by zająć miejsca w pierwszym rzędzie i oczywiście powtórka z poprzedniego
dnia: „Time to photo Mister” Jak tu odmówić … nauczycielom :) Oczywiście odbyły się różne występy oraz konkursy, w których mieliśmy zaszczyt
uczestniczyć- bezpośrednio w losowaniu nagród dla uczniów.
"Nauczyciele z wioski"
"gangdam style :)"
"i kto wygrał talon na gumę i balon ?"
" Lukas Podolski :)"
"Mister Artur i jego uczennice"
"Indonezyjska Biedronka"
"Puchar zdobywców pucharów"
Po kilku
minutach odpoczynku w pokoju (tutaj pogoda powoduję, że człowiek ma ciągle ochotę
na sen) zagraliśmy krótki sparing w futsal z tutejszymi uczniami. Nie będę
opisywał jak nam szło, ale paru z tutejszych chłopaków, może zrobić karierę.
Szybki
prysznic i wieczorem jedziemy z nauczycielami na zwiedzanie aktywnego wulkanu
Bromo.
W
poprzednich postach Artur parę razy opisywał na swoim blogu o „rubber time” I
tym razem wyjazd o umówionym czasie przedłużył się o około godzinę.
Wyjazd na "Bromo"
"Time to rest Pak Bidzika ;)"
niektórym chyba zimno jest
"Śnieg w Indonezji !?" Nie to tylko efekt mgły :)
"Polandia :)"
Podróż z wioski do podnóża wulkanu Bromo trwała 5 godzin.Gdy już dojechaliśmy do punktu docelowego wycieczki okazało się,
że jeszcze przed nami ponad 20
km ... Wynajęliśmy specjalny pojazd,
który przewiózł nas do kolejnego miejsca, z którego już ruszyliśmy piechotą. Podróż
na szczyt trwała dość długo a nasi indonezyjscy przyjaciele nie byli
przyzwyczajeni do niskiej jak dla nich temperatury (5 – 10 stopni Celsjusza ),
oraz wspinaczki po wysokich wzniesieniach. Było to dla nich kompletną
abstrakcją. Po około 2 godzinach
dotarliśmy do krateru Bromo. Miejsce w naszych oczach okazało się przepiękne.
Zresztą nie ma sensu opisywać. Zobaczcie sami:
"schody do nieba"
"wschód słońca"
"panorama Bromo"
Interes się kręci, nawet na wulkanie ;)
"czy na pewno to było w tę stronę ?"
ktoś chyba się zmęczył :)
Jutro czas na główny gwóźdź programu – wyspa Bali. Pakujemy
się i rano wyjazd do Surabaya, skąd
liniami lotniczymi „Lion Air” lecimy na wyspę. Tak to ta sama linia, której
samolot kilka tygodni temu wylądował w morzu, i również u wybrzeży wyspy Bali ;)
Pozdrawiamy wszystkich czytelników . SALAM !!!!
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz