sobota, 13 kwietnia 2013

Indonezyjskie zwyczaje



***

            Ciekawą rzeczą w Indonezji jest to, że członkowie jednej rodziny nie mają takich samych nazwisk. W sumie to nawet nie wiem, czy "to drugie"  a czasem nawet trzecie i czwarte to w ogóle nazwisko czy raczej kolejne imię.  Po ślubie żona nie przymuje nazwiska męża a po urodzeniu się dziecka rodzice po prostu wymyślają imię i nazwisko. W muzułmańskich rodzinach - zawsze o symbolicznym znaczeniu! Np. syn jednego z nauczycieli j. angielskiego w mojej szkole dostał imię „Believe” (wierzyć). Przeważnie jednak rodzice nadają imiona w języku indonezyjskim oraz (bardzo często) w arabskim.

            Kontynuując temat j. arabskiego - muzułmanie modlą się w tym języku. Tak więc muszą go znać – przynajmniej w stopniu umożliwiającym modlitwę. Każdy muzułmanin musi minimum raz w swoim życiu przeczytać Koran – święta księga odpowiadająca chrześcijańskiej Biblii. Nawoływania z meczetu również są w języku arabskim. Uczniowie w szkołach uczą się tego języka.
           Powiedziałem do Pak Bidzika, że chciałbym poznać alfabet arabski – zawsze ciekawiło mnie jak się pisze te szlaczki od prawej do lewej … Po pierwszej lekcji stwierdziłem, że chyba jednak aż tak bardzo nie chcę znać tych literek– czarna magia, mówię Wam! :D

Żeby nie było - to nie ja rysowałem, yy to znaczy pisałem!


           Muzułmanki nie mogą palić papierosów (dyskryminacja!). Za to faceci jarają jak smoki. A najgorzej Bidik! ;) Ciężko zobaczyć go bez papierosa...

Jak widać, nawet mnie raz namówił. A tak poważnie chciałem spróbować "ichniejszego"- goździkowego smaku papierosa. PS. Lepiej pachnie niż smakuje ;)

***


W poniedziałek rano niespodziewany gość brał prysznic razem ze mną…


          Pisałem już wcześniej o prysznicu indonezyjskim. Wodę czerpie się specjalnym pojemnikiem z tego o to zbiornika. Myślałem, że jaszczurka wydostanie się sama, ale ślizgała się tylko po mokrej ścianie, więc uratowałem jej życie – w końcu zjada komary! No i tym razem udało mi się w końcu sfotografować to zwierzę z bliska.  Zawsze uciekają – są zbyt szybkie dla mnie, a ta była zmęczona i chyba w szoku...


***


          Kolejny tydzień zajęć. Dziś Pak John Sole – jeden z nauczycieli j. angielskiego zarządził naukę pisania listów. Jakoś niefortunnie wybrał mnie jako adresata. Tak więc przez ponad godzinę siedziałem czytając listy, a teraz  w domu muszę na nie odpisać!


 Zajęcia w klasie

 Gra z przedszkolakami

...i kolejny English Club.


            W piątek wraz z uczniami poszliśmy odwiedzić tradycyjny indonezyjski bazar. Już raz słyszałem tę nazwę: „tradycyjny market”, i nie kojarzyła mi się ona najlepiej. Zaraz po przylocie trzeciego dnia wraz z Markiem z Holandii wybraliśmy się do takiego miejsca w Semarang. Jak tylko zrobiliśmy pierwszy krok w kierunku bazaru poczuliśmy nieprzyjemny zapach. To jednak było jeszcze nic. Zagłębiając się bardziej wewątrz, było coraz gorzej, aż w końcu  (autentycznie!) miałem odruch wymiotny. Wtedy postanowiliśmy zawrócić.
Wracając do tematu – na szczęście bazar koło mojej wioski okazał się trochę mniej "specyficznym" miejscem. Śmierdziało, ale tylko troszkę ;)



Taaakie duże kosze jaj!

Babeczka z „badylami” na głowie

Suszący się ryż na ulicy, po którym samochody normalnie przejeżdżają.

A tu kolejny przykład indonezyjskiego cmentarza. Ten usytuowany jest pod wielkim drzewem.

Łodygi bambusa

Co ciekawe bazar położony jest po dwóch stronach rzeki Solo. 
Taka oto łódka krąży z jednego brzegu na drugi przewoząc ludzi, motocykle, towary…
Opłata za przejazd (przepływ?) to 1000Rp za osobę (ok. 15gr).

A to mój dzisiejszy zakup...

          W Polsce nikomu nic nie mówi napis na koszulce. Tu w Lamongan znają go wszyscy – Percela, miejscowy klub piłkarski, który zrzeszą wieeeelką ilość fanów.
         Swoją drogą - jestem teraz „kibicem” Perceli, moja skóra jest już „prawie” brązowa, nauczyłem się jeść rękoma, coś tam mówię po indonezyjsku... Wniosek? Jestem już prawie jak miejscowy (tylko włosy muszę przefarbować na czarno! 

A poniżej zaproszenie na Indonezyjskie weselicho od Pak Mirula - nauczyciela wf-u!
Chyba tak lepiej wyglądam? ;)


Dla kogo? : „Voulentir Podska”... przyzwyczaiłem się już do błędów  ;)


          Wesela w Indonezji (tak samo jak zaręczyny) zawsze odbywają się podwójnie. Zarówno u pana młodego jak i u pani młodej w domu - nie tak jak w Polsce w wynajętej sali (przynajmniej oszczędniej i nie ma problemów z terminami). Jestem tylko ciekaw jak tam się pomieści ponad dwieście osób. Zdążyłem o to zapytać Pak Mirula - powiedział, że rozstawiają specjalny namiot... Już w poniedziałek 21 kwietnia się przekonam. Tylko jak tu się weselić na trzeźwo?... nawet "ćwiarteczki" z kraju nie zabrałem...  ehh ta polska mentalność - to siedzi w nas jak szósty zmysł... ;)

***


         26 kwietnia przylatują do mnie w odwiedziny brat i ziomek z Gdańska! Tylko, żeby nie przyszło im do głowy w prezencie dla mojej indonezyjskiej rodziny przywozić żadnych "polskich narodowych trunków" - z tego co się zdążyłem wypytać w mojej wsi nikt nawet łyka piwa w życiu nie spróbował! No, ale jeśli już przywiozą, to przecież nie wylejemy...
Poza tym jakiś plan podróży muszę im ułożyć. Chcą lecieć na Bali, ale chyba zamiast tego zabiorę ich na równie interesujący - tradycyjny bazar! 

***


3 komentarze: