sobota, 30 marca 2013

Wielkanoc po indonezyjsku



***

          Polacy, którzy wybierają się do Indonezji na wakacje muszą starać się o wizę turystyczną na okres max. 30 dni. Ja posiadam tak zwaną wizę socjalno-kulturową na okres dwóch miesięcy, której ważność właśnie wygasa i wracam do Polski...
 A tak poważnie to muszę zrobić zdjęcia legitymacyjne, jechać do Surabaji i przedłużyć ją – już nie na dwa, lecz tylko na jeden miesiąc. I tak przez trzy kolejne miesiące– aż do lipca… jakby nie można było przedłużyć jej od razu na 3 miesiące...


          Po powrocie z Bali oprócz licznych ran na ciele miałem jeszcze problem z bolącym uchem – prawdopodobnie od nurkowania. Pak Bandżir i Bu Ummi jak mnie zobaczyli,  od razu stwierdzili, że jedziemy do lekarza. Więc wyruszyliśmy w "tripa na miacho" zahaczając przy okazji o fotografa.

Studio nie wygląda profesjonalnie ale zdjęcia były naprawdę dobrej jakości i wyglądały również dobrze, 
no może poza twarzą, ale tego nawet najlepszy fotograf nie zmieni ;)


          Kolejny punkt „wycieczki” – lekarz. Kolejka – 7 osób przede mną. Zauważyłem w tym czasie, że każdy płaci za wizytę. Kwota nie jest wysoka i przeważnie zależy od stopnia choroby. Kulejący facet z obandażowaną noga przede mną zapłacił w przeliczeniu na PLN 7,50 zł…

Uczucie było nieprzyjemne i bolesne– zrywanie 3-dniowych strupów i zakładanie nowego opatrunku... (przeżyłem).

          Lekarz przepisał mi aż 4 rodzaje tabletek (w tym dwa antybiotyki)! Przez kolejne dwa dni praktycznie nie wychodziłem z domu – pogoda na zewnątrz nie sprzyja szybkiemu gojeniu się ran.  A i tabletki działały na mnie usypiająco.
Morał – Gdyby kózka nie skakała...

„Indonezyjskie słodycze” oczywiście zrobione z ryżu!

           Tego dnia spróbowałem też słodkiego napoju ze sfermentowanego ryżu, który podobno po ok. tygodniu stałby się alkoholem. W mojej wiosce nikt jednak nie pije alkoholu. Przez chwilę przeszła mi myśl przez  głowę, żeby zabrać szklanę z tym magicznym eliksirem na tydzień do pokoju!

          Po dwóch dniach kuracji już czułem się zdecydowanie lepiej i mogłem z powrotem uczestniczyć w codziennych aktywnościach. Co prawda nie było ich zbyt dużo, bo już kolejny tydzień trwają egzaminy.

         Jedna z nauczycielek oprócz uczenia prowadzi również swój sklep. Niezbędne zakupy robię więc u niej, bez wychodzenia z domu.. zamówienia składam sms-em ;) Nauczyłem ją mówić po polsku: „dzień dobry” i „dziękuję”, więc teraz mi odpisuje „ Jin dobre” i „Jink uye”  (dla sprostowania - pisowni jej nie uczyłem). 

         Mój ziomek Bidzik (najlepszy nauczyciel j. angielskiego w szkole) chciał obejrzeć moje zdjęcia z Polski, więc mu pokazałem. Cały czas nie może pojąć jak to możliwe, że w miastach nie mamy pól ryżowych, albo przynajmniej zbożowych… Zatrzymał się również na zdjęciu mojego psa i zapytał:
-„ Jaka jest jego funkcja?”
- „Funkcja? Leży w domu cały czas, czasami chce się bawić”
- „Jak to leży w domu, bierzecie go na polowania?”
- „(śmiech) Nie!”
- „Więc po co go trzymacie?”
Ehh śmiesznie jest z nim czasami… 

Czy ten pies wygląda Wam na łowcę? :D



***


           Chociaż Indonezja jest prawie w całości zamieszkana przez Muzułmanów, respektują oni również religie mniejszości w tym kraju. Tak więc chrześcijański Wielki Piątek jest tu dniem wolnym od pracy. Swoją drogą trochę dziwne, bo w Polsce jest on normalnym dniem. Za to tu Niedziela i Poniedziałek Wielkanocny  są tu zwykłymi dniami roboczymi.
           Pomimo wolnego piątku cała rodzina była jak zawsze wcześnie „na nogach” – przed 6:00. Tylko ja zawsze przedłużam sobie sen, jak tylko mogę – „jeszcze 5 min, jeszcze 5 min..." i w końcu wstaję o 6:30.

          W piątek jadąc na ryby pierwszy raz zauważyłem węża pływającego w kanale. Był jednak mały i podobno niegroźny.

A to świeżo złapana krewetka 

Więcej krewetek...

A tu świeże leszcze ;)

I tratwa, która nie potrafiła utrzymać na powierzchni wody nawet jednego człowieka...

          Ryby, które złapaliśmy nazywały się: "Mujahir" (mudżair). Zapytany później przez Bu Ummi jakie ryby złowiliśmy, odpowiedziałem: "Muhajir" (muhadżir). Wszyscy wybuchnęli śmiechem, nie wiedziałem czemu. Okazało się, że "Muhajir" jest to imię jednego z nauczycieli w naszej szkole ;)

                           Ryby i krewetki wieczorem skonsumowaliśmy  na „grillu”…






***


           Pierwszy raz spędzam Święta poza krajem. Równocześnie będą to moje „najcieplejsze” święta. Życzę Wam wszystkim w Polsce Wesołych i również ciepłych Świąt – albo przynajmniej bez śniegu :)



***


1 komentarz:

  1. Przeczytałam wszystkie wpisy jednym tchem. Twoja wyprawa jest niesamowita:) Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń