czwartek, 14 marca 2013

English Club



***

         Może zacznę od pytania, jakie usłyszałem w niedzielę od razu  po wstaniu.
Mr Bandżir: „chcesz dziś się ostrzyc, bo jadę do fryzjera po południu?”
- „Hmm, aż tak źle wyglądam?”
- „Tak”
i po temacie :D

          Tak więc tego dnia po raz pierwszy skorzystałem z usług indonezyjskiego fryzjera. Dla niego to też była pierwsza w życiu blond głowa :)
          Pak Bandżir nie mówi zbyt dobrze po angielsku, tak więc wytłumaczyłem Bidzikowi jak chcę być ścięty. Ten zapisał mi to po indonezyjsku w moim zeszycie, z którym to podszedłem do fryzjera i zacząłem czytać... Na szczęście zrozumiał i bardzo starannie pracował nad moją główką. Później miał trochę wątpliwości, więc podeszła jego żona (rodzinny biznes), która zostawiła na fotelu swoją klientkę i zaczęła strzyc mnie ;)
Podczas całej "operacji" przyszło kilkoro dzieciaków z taboretami, którzy usiedli w drzwiach i oglądali to "niesamowite widowisko" ;)

Jakby co, to nie ja na tym zdjęciu, chociaż już się troszkę opaliłem. 
W tym lokalu świadczone są usługi nie tylko fryzjerskie, jak widać. Niemal każdy indonezyjski sklep tak wygląda – dywersyfikacja ryzyka ;) Najbardziej podobają mi się litrowe butelki z benzyną sprzedawane w „spożywczaku”.

          Poza wizytą u fryzjera, całą niedzielę dochodziłem do siebie po intensywnym pobycie na wyspie Lombok, a głowę miałem gorącą od przegrzania słonecznego.

***


          W tym tygodniu w naszej szkole od poniedziałku do piątku trwają egzaminy dla klas 9 i 12. W związku z tym wszystkie klasy od 7 do 12 mają wolne. Również ja mam luźniejszy grafik, więc postanowiłem przez cały tydzień prowadzić English Club dla ochotników.




Już widać efekty, co mnie bardzo cieszy a najważniejsze jest to, że powoli przełamują barierę językową!

***


          Papierosy w Indonezji wyglądają, pachną i smakują specyficznie. Pakowane są przeważnie po 12 lub 16 sztuk a do tytoniu dodawane są goździki, więc pachną podobnie do grzanego piwa. Zawartość nikotyny też jest sporo wyższa niż normy europejskie. O ile się nie mylę w Unii Europejskiej jest to max. 1.0mg. Na obrazku poniżej - 2.3mg.




We wtorek pojechałem ze skautami na całodniową wycieczkę.



            Najpierw miały być góry. Okazało się, że jest to tylko jedna góra i to nie wysoka, chociaż widok z niej był całkiem spoko..





Powyżej zdjęcia "mini-cmentarzy", których jest kilka na górze a usytuowane są tak po prostu - między domami, drzewami.

Spotykaliśmy nie lada trudności na drodze, jak np. rozsypany na ulicy ryż...



           Nie wiem co oni z nim robili, sprzedawali czy suszyli – nie mam pojęcia. Nie jechał z nami żaden nauczyciel angielskiego, więc miałem trudności z komunikacją. Mimo to jeden z nauczycieli za wszelką cenę starał się nauczyć mnie nowych słówek po indonezyjsku. Z tego co zrozumiałem z jego nauk -"tabu" oznacza cukier. Szybko więc chciałem wykorzystać nowe słówko w praktyce i już następnego dnia w szkolnej kantynie powiedziałem, że chce herbatę tylko z jedną łyżką cukru. Niestety nikt mnie nie zrozumiał i kolejny raz dostałem przesłodzoną herbatę (ok. 4 łyżki). Okazało się, że "tabu" oznacza "trzcina cukrowa"...

Kierowca chciał zdjęcie, to mu zrobiłem…

          Później pojechaliśmy na plażę dla tubylców -pełną śmieci z brudną, zieloną wodą w morzu. Mimo to, była wypełniona po brzegi ludźmi. Łatwo poznać, że to plaża dla tubylców bo oprócz koloru skóry wszyscy kąpali się w ubraniach (kobiety również w nakryciach głowy) przy temperaturze ponad 30 stopni. Wciąż jest to dla mnie abstrakcją (jak tak można?!). Na początku myślałem, żeby chociaż zdjąć koszulkę ale i bez tego zwracałem na siebie uwagę. Tak więc pierwszy raz w życiu kąpałem się w ubraniach: długie spodnie i koszula :] Po dwóch godzinach opalenizna na moich rękach wyglądała jak flaga Polski, a po podniesieniu rąk do góry – jak flaga Indonezji.




To nie są ślimaki! Wyglądają trochę jak skorupiaki w muszlach – zapomniałem nazwę. Tak czy siak są żywe, śmiesznie pomalowane i sprzedawane na plaży.

Czasami zamiast koni, do wozów zaprzęgane są wielkie "krowy" z garbami:.

 Rowerowy transport roślin ryżowych


A poniżej już mini pole ryżowe na naszym stawie. Dzieciaki już w szkole uczą się, jak uprawiać ryż

A tu moje ulubione owoce – Rambutan (w wolnym tłumaczeniu hair-fruit). Nigdy nie widziałem w Polsce. Próbował ktoś? 

Grupa studentów chętnych do nauki j. polskiego ciągle rośnie!
A tak poważnie (nie licząc dzieciaków, które tylko przyglądają się z zaciekawieniem) to już mam dwoje uczniów (tydzień temu był tylko jeden odważny).



           Ten pierwszy cały czas mnie zaskakuje. Ostatnio sam, poprzez goggle translator, wyszukiwał nowe słówka po polsku ( na zdjęciu powyżej). Wszystko zrobił dobrze z wyjątkiem dni tygodnia, które wg jego tłumaczenia brzmią tak:

Poniedziałek, wtorek, długo, koszula, piątek, sobota, niedziela.
:))


***


1 komentarz:

  1. Admiring the time and effort you put into your site and
    detailed information you offer. It's great to come across a blog every
    once in a while that isn't the same outdated rehashed material.
    Wonderful read! I've saved your site and I'm adding your RSS feeds to my Google account.

    OdpowiedzUsuń