wtorek, 2 lipca 2013

Na wylocie...



***

          Ostatniego posta postanowiłem podzielić na dwie części.. druga ciągle tylko w głowie - pewnie dopiero w Polsce ją napiszę i tym samym zakończę bloga.

***
 
        Koniec roku szkolnego zbliża się wielkimi krokami, nadszedł czas egzaminów. Po moim ostatnim powrocie do wioski było już „po ptakach” i nauczyciele tylko sprawdzali wyniki.. 





          Ale żeby było śmieszniej, nie tylko nauczyciele je sprawdzali, ale też… uczniowie... sprawdzali swoje egzaminy! Gdy zapytałem jednego z nauczycieli „Co jeśli taki jeden z drugim dodadzą sobie po kilka punktów, przecież nikt ich nie sprawdza?” Odpowiedział tylko, że nie można tak postąpić ;)

Poniżej dodatkowe zajęcia uczniów, po zakończeniu egzaminów:





Ja również próbowałem swoich sił - oczywiście nie zrobiłem tego powyżej,
 pożyczyłem tylko do zdjęcia - że niby to moja robota! ;)

Powyżej mleko sojowe w woreczkach. Jak to pić? Odgryza się po prostu jeden z rogów i wułala- gotowe do spożycia

Ten jak naśmiecił... 

***

           Spędziłem we wiosce tylko 4 dni i ponownie wyruszyłem do Surabaji. Wcześniej w dzień wyjazdu odwiedzili mnie jeszcze znajomi: Terry i Ayu. Pojechaliśmy razem do WBL – największa atrakcja turystyczna i rekreacyjna w mojej okolicy. Jest to kompleks gier, karuzel, sklepów z pamiątkami, zoo i różnych innych  dupereli, który zna tu każdy okoliczny mieszkaniec.



***

A poniżej egzemplarz polskiej koszulki piłkarskiej, którą znalazłem
na indonezyjskim bazarze:

Wszystko fajnie, tylko orzełek jakiś niewyraźny...

Jeden z souvenirów, które zakupiłem - kadzidełka o nazwie "Dupa wangi". Na paragonie "wangi" się nie zmieściło, więc została sama "dupa" w cenie 3500 rupii ;)

Popularny środek transportu w Indonezji - "beciak" (ryksza)

Urodziny koleżanki z Surabaji:
Od lewej: koleżanka, Fanny, bule, solenizantka, Allan, koleżanka. (Kiedy ja się w końcu tych imion nauczę)

A poniżej mój ziomek - Terry. Uzależniony od różnego typu portali społecznościowych, o których istnieniu nie miałem nawet pojęcia... 
Nawet kierując potrafi odpisywać wiadomości...

          A jak już jesteśmy przy Terrym to opowiem ciekawą historię. Może być trochę kompromitująca dla niego, ale pozwolił mi napisać na blogu, a więc...
...w Indonezji bardzo rzadko można spotkać sedesy takie jak mamy w Europie. W większości są to "dziury" w podłodze - nie znam nazwy polskiej ani angielskiej, ale po indonezyjsku nazywa się to "dzionko". Nie inaczej jest w akademiku, w którym Terry wynajmuje pokój - same dzionka.. Problem w tym, że Terry nie może załatwić swojego biznesu w ten sposób... od małego został przyzwyczajony do sedesu i tak mu zostało. Kiedyś, gdy wyjechali z rodziną do babci na wakacje, mama musiała kupić mu plastikowe krzesełko a następnie wyciąć w nim dziurę, bo u babci było tylko dzionko! Jak teraz Terry rozwiązuje swój problem? Proste. Otóż mieszka blisko galerii handlowej (gdzie siłą rzeczy muszą być normalne muszle klozetowe), i każdego ranka przyjeżdża tam, żeby załatwić swoje sprawy! Chłop 24 lata.. Śmieję się z niego, że pewnie wszyscy sprzedawcy w galerii już go tam znają i nazywają Orang Puppy (człowiek kupa) :D

Poniżej tradycyjnie przyrządzana indonezyjska specjalność - Nasi Goreng
Kucharz podziękował mi za zrobienie zdjęcia. Nie wiem tylko dlaczego, bo to ja 
poprosiłem go o fotkę.. 

***

Po następnych kilku dniach w Surabaji wróciłem do wioski na ceremonię pożegnalną, kończącą rok szkolny.

                                     
Widok przed rozpoczęciem

Ludzie powoli się gromadzą

I wszystkie krzesełka zajęte..

          Dla uczniów było to zakończenie kolejnego roku nauki a dla mnie oficjalne zakończenie projektu. Z tej okazji czekała mnie przemowa przed około 900-osobową publicznością. Żeby było ciekawiej postanowiłem, że wygłoszę ją po indonezyjsku .. 

Muszę przyznać, że stresik był, i to całkiem spory ..
Ale najważniejsze, że wszystkim się podobało ;)

Założyciel/właściciel szkoły/ojciec Bu Ummi- Pak As'Ad

Takie oto cudo dostałem, plus dużą paczką souvenirów :)

Sklep na kółkach

szkolny chór

Świeżo upieczone absolwentki 

W towarzystwie Pak John'a Sole 

A poniżej moi nowi, mali przyjaciele...



Zespół tańca i hulańca


Poniżej artykuł z wizyty w szkole Pak Sori-ego, o której pisałem jakiś czas temu.
Jak ja się w ogóle nazywam? Już tyle wersji słyszałem...

***

Zachód Słońca w małej wiosce na krańcu świata - Kawistolegi...
czas wracać.


***


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz